Siedziała na brzegu fotela, ręce położyła na kolanach, jak grzeczna uczennica. Zachwycała swoją delikatnością. Była filigranowa i porcelanowa, krucha. Duże oczy, z makijażem, którego nie widać. Prosta elegancja. Mówiła wolno, spokojnie, bardzo ładnym językiem.
Jestem taka zmęczona – mówiła. Wstaję rano. O piątej. Karmię zwierzęta – psa, kota, dwie papugi i warana – taką wielką jaszczurkę, którą mój mąż chciał mieć bardzo. Mój ojciec zawsze powtarzał, że dzieci rozwijają się dobrze, kiedy w domu jest dużo zwierząt. Co robię później? Jak zwykle, ogarniam dom, składam koce i układam poduszki na kanapie. Późnym wieczorem mąż jest zbyt zmęczony, by przynieść je sobie. A potrzebuje ich, kiedy ogląda telewizor. Potem wkładam do zmywarki naczynia po wieczornym posiłku. Wszyscy stawiają je na blacie, a ja muszę mieć przecież przestrzeń do gotowania. Zanoszę do pokoju córki piórnik i zeszyty, które zostawiła na stole. Pomagałam jej pisać wypracowanie. Wkładam do kosza na brudy skarpetki syna i strój sportowy. Biedny był wieczorem po treningu taki zmęczony, że zostawił ubranie tam, gdzie stał. Wreszcie biorę szybki prysznic i robię dla męża kawę w kawiarce. Nalewam do filiżanki i idę go obudzić. Lubi przywitać dzień dwoma łykami kawy, jeszcze w łóżku. Wracam do kuchni i robię śniadanie. Naleśniki dla syna, owsiankę z bakaliami i cynamonem dla córki i omlet z szynką i zielonym groszkiem dla męża. Wyciskam sok z cytrusów. Dla męża – z samych grejpfrutów, dla córki – z samych pomarańczy, a dla syna – mieszany. Budzę dzieci i biegnę z psem na spacer. Na dole w kiosku kupuję gazetę, bo mąż lubi przejrzeć ją przy śniadaniu. Kiedy oni jedzą, ja pakuję drugie śniadanie do pudełek. Córka mnie poprawia, że to lunch boxy, ale ja tak nie lubię wszystkich tych obcych słów w naszym języku. Robię dla męża – sałatę grecką albo z tuńczykiem. Może być też grillowany kurczak z patelni. Dla córki – sałatkę owocową, a dla syna – kanapki. Mąż wychodzi pierwszy, potem ja odwożę dzieci do szkoły. Najpierw córkę, potem syna. Jadę do pracy. Z samochodu dzwonię do mamy, by powiedzieć: dzień dobry, zapytać, jak się czuje i co jej kupić po drodze. Potem – do taty powiedzieć: dzień dobry i zapytać, jak się czuje i do teściowej, żeby jej było miło. Mąż nie ma czasu, by dzwonić do niej, codziennie.
Jestem pielęgniarką w domu opieki dla starszych ludzi. Lubią mnie tam bardzo. Słoneczko do nas przyszło – mówią staruszki, kiedy do nich wchodzę. Podaję leki, zmieniam opatrunki, pielęgnuję odleżyny, ale też rozmawiam z nimi. Panu Wiesławowi przeczytam gazetę, pani Wandzie pomaluję paznokcie, pani Krystynie zmienię codziennie pościel, bo posikuje, a to taka elegancka kobieta. Pani dyrektor, krzyczy na mnie, że ich rozpieszczam i że chcą później, by wszyscy poświęcali im tyle uwagi. A nikt inny nie ma na to czasu. Ja jednak pytam, a co im w życiu zostało więcej? Do pani dyrektor idę na koniec dnia. Porozmawiam z nią, porządek w papierach zrobię. Jeśli nie może sobie z czymś poradzić, na przykład w komputerze, to jej pokażę. Pani dyrektor jest panną. Samotną. Też potrzebuje uwagi. Po pracy jadę w pośpiechu zrobić zakupy. Potem wpadam do mamy. Przywożę jej obiad w słoikach, wyrzucę śmieci, przygotuję leki na następny dzień. Mama jest niezadowolona, że wpadam jak po ogień, że nie posiedzę, że nie zdąży mi wszystkiego opowiedzieć, ale ja muszę lecieć. Po dzieci. Odbieram je i jedziemy do domu. Podgrzewam obiad. Na wolnym ogniu, bo lecę z psem. Potem dzieci jedzą, a ja szybko wstawiam zupę na następny dzień. Wywieszam pranie, to, które wstawiłam rano. I jedziemy dalej. Syn – na trening, córka – na ceramikę. Ja w czasie ich dodatkowych zajęć magiel sobie odbiorę albo szewca załatwię. Jeszcze do apteki, po leki dla mamy. Wracamy do domu, w którym jest już mąż. Podaję mu obiad i idę z dziećmi odrabiać lekcje. Potem kolacja. Poczytam córce, syna po plecach podrapię. Jak usną, to przejdę się jeszcze z psem i śmieci po drodze wyrzucę. Mama by na mnie krzyczała, że po ciemku śmieci wynoszę. Mama jest przesądna i uważa, że wieczorem ze śmieciami to się szczęście z domu wynosi. Ale mój dom jest szczęśliwy, prawda? Wszyscy są zadowoleni. Wieczór jest spokojny. Mąż ogląda serial albo sobie czyta, a ja w kuchni przy radiu, zupę kończę i jakieś mięso upiekę na kolejny dzień. Na obiad. Łatwiej mi jest wtedy, bo wystarczy tylko podgrzać i już jest. Do teściowej jeszcze zadzwonię. Zapytać, jak jej minął dzień, do mamy i do taty. Powiedzieć dobranoc. A potem jest już noc. Zapada cisza, wszyscy śpią. Kładę się do łóżka z myślą, że jeszcze tylu rzeczy nie zrobiłam, ale to już rano dokończę, a teraz sobie poczytam sobie. Po dwóch zdaniach jednak głowa mi opada i śpię do rana. Może to i dobrze. Jest już przecież po dwunastej, a budzik nastawiłam na piątą. Pyta Pani, czy coś, by się stało? Gdybym nie zrobiła którejś z tych rzeczy? Pewnie nic, ale ktoś by na pewno był niezadowolony albo smutny. Kiedy byłam mała, to jak czegoś nie zrobiłam, nawet jakiejś błahostki, to mama była zła albo było jej przykro. Co robię dla siebie? No …. Nie wiem. Czy ja jestem, czy istnieję? Dlaczego zawsze siadam na brzegu fotela? Ach nie, nie dlatego, że się gdzieś spieszę. Po prostu gdybym się oparła, to pewnie bym zasnęła. A nie chciałabym, żeby Pani pomyślała, że ta rozmowa mnie nudzi, że Panią lekceważę. Mówiłam już. Jestem bardzo zmęczona.
- Poczucie Winy to ciemny, lepki kanał. Bardzo łatwo jest w niego wpaść.
- Poczucie Winy ma wielu przyjaciół. Konwenans, bo tak wypada, bo zrobisz komuś przykrość, bo kogoś zawiedziesz. Wstyd, bo on będzie niezadowolony, bo córka nie lubi naleśników, bo syn zje tylko pomidorową. Zakłopotanie, bo mama ma swoje lata i jest samotna. Mogłabym wyliczać tu bez końca.
- Poczucie Winy staje się naszym towarzyszem już od wczesnych lat. Ci, którzy nas wychowują nazbyt często stosują szantaż emocjonalny. Wielu dorosłych jest mistrzami we wpędzaniu nas w Poczucie Winy.
- Starasz się, jak możesz, żeby wszyscy byli zadowoleni. Starasz się tak bardzo, że nie zauważasz, kiedy sama zaczynasz znikać.
- Poczucie Winy nie ma końca. Dlaczego? Bo deficyt jest bez dna. A Ty przyzwyczaiłaś wszystkich do swojej obecności, do dbania o nich i spokojnego uśmiechu, którym ich obdarzasz. Służysz im. Jeżeli pozwolisz sobie na wytchnienie, zaczną się złościć. Przecież zawsze dawałaś radę, a teraz co? No nie mów, że jesteś zmęczona!
- Twoi bliscy, którzy z tego korzystają, nie mają złych intencji. Po prostu przyzwyczaili się do Twojej aktywności, a przyzwyczajenie to druga natura człowieka.
- Zacznijmy od początku!!! Umów się z mamą na jeden telefon dziennie, z teściową – raz w tygodniu. Poproś męża, żeby do niej dzwonił. Ustal z dziećmi menu na cały tydzień, które będą lubili wszyscy. Tak, żebyś nie musiała szykować trzech zup, pięciu śniadań i ośmiu kolacji. Jeżeli masz zwierzęta, podziel się w opiece nad nimi z dziećmi. Zadbaj o swój czas w łazience. Niech wtedy nie ma Cię dla nikogo. Wanna, piana, maseczka. Idź pobiegać, popływać, na paznokcie. Jeżeli zdobędziesz czas dla siebie, będziesz lepsza dla świata. Tak! Obiecuję! To jest możliwe!
- Poczucie Winy? Twój najwierniejszy towarzysz. Powiedz jednak, czy miałaś kiedykolwiek poczucie, że nie dbasz o najważniejszą osobę w swoim życiu? O Siebie. Myślałaś o tym, że jak się w końcu ze zmęczenia przewrócisz, to nie będziesz mogła być darem dla nikogo.
- Dbanie o siebie to nie egoizm, to zaspakajanie naszej podstawowej potrzeby.
- Jak rozpoznać, że wychodzisz z tego ciemnego, lepkiego kanału? Kiedy wieczorem przeczytasz cały rozdział książki przed snem i głowa Ci nie opadnie.
- Odwagi!