Stała przy oknie z kubkiem gorącej herbaty. Było jej zimno. W środku. Na zewnątrz gorąco. Przyłożyła czoło do zimnej szyby. Na dole, na ulicy toczyło się życie. Mała dziewczynka w pomarańczowej czapce z pomponem prowadziła małego, białego pieska (ten piesek taki sam jak pompon przy jej czapce), młody mężczyzna w kapeluszu z teczką gdzieś bardzo się spieszył (pewnie do pracy w korporacji), starsza pani z siwym koczkiem szła bardzo wolno z zakupami (pewnie wróci do domu i będzie gotować obiad dla wnuków, które przyjdą głodne po szkole), kobieta na szpilkach drobiła kroczki (biedna, ale jej się nogi chwieją), para studentów okutanych długimi szalikami, trzymali się za ręce, przystanęli i dali sobie soczystego całusa (pewnie przyszli architekci, takie wielkie teczki niosą)… Patrzyła na to wszystko jak na film akcji. W domu było cicho, martwo, smutno. On leżał w sypialni przy zasłoniętych roletach, których nie pozwalał odsłonić nawet na centymetr. O świcie obudził ją i cały drżąc powiedział, że bardzo się boi. Czego? Nie wiedział. – To taki uogólniony lęk. – mówił. Już od trzech miesięcy nie wychodził z łóżka. To znaczy wstawał do toalety i czasami wziąć prysznic, a tak leżał, spał, zakutany w kołdrę. Nie miał siły rozmawiać, nie miał siły jeść, nie miał siły iść do pracy, zmienić opony w aucie na zimowe, zatankować samochód nie miał ochoty na seks ani wyjście do kina… Nie miał siły żyć. Ciągle wyrzucała sobie, że nie zauważyła, że coś się dzieje nie tak. Na początku po prostu był przygaszony, nic go nie cieszyło. Budziło to w niej niepokój, bo w ich związku zawsze to on był pełen energii i inicjatywy – wyjazd na weekend, spontaniczny seks w aucie, wycieczka do Kazimierza tylko po to, żeby zjeść tam kolacje i wrócić, tańce nad Wisłą, przyjaciele, dużo przyjaciół…

Najpierw w domu zapadła cisza. Bardzo mało mówił. Ludzie zaczęli go drażnić. Unikał jakichkolwiek kontaktów. Przestał nawet odbierać telefony. – Idź sama – mówił, kiedy namawiała go na imprezę u przyjaciół. Pamięta, jak zdenerwował się na nią, że zaprosiła na obiad jego mamę i siostrę z mężem. Nagle zaczęła czuć się samotna.

Za ciszą pojawił się chłód. Przestał ją uwodzić, nie inicjował bliskości, a kiedy ona coś próbowała, zdecydowanie się od niej odsuwał. – Nie nadaję się… – mruczał. Czuła się odrzucona. Martwiła się, że on już jej nie chce, że jej ciało nie działa na niego.

Chłód to jeszcze było mało. Obok chłodu stanął lęk. Zaczął się bać. Najgorsze były poranki. Wieczorem nawet zdarzyło mu się uśmiechnąć, szczególnie kiedy córka szczebiotała do niego. Zaczynała kiełkować w niej nadzieja, że może jutro będzie lepiej. Ale o drugiej, trzeciej nad ranem budził ją. Przytul mnie – szlochał – tak bardzo się boję. Cały drżał, jak by miał dreszcze. Kiedy musiała już wstawać, żeby rozwieźć dzieci do szkoły i przedszkola, trzymał ją za rękę i nie chciał puścić. Nie wiedziała co się dzieje, nie wiedziała, jak mu pomóc. Zaczął brać coraz częściej urlop na żądanie. W końcu poszedł do lekarza po zwolnienie, chciał zasymulować ból pleców. Kiedy wrócił z przychodni, usiadł przy stole i patrzył się w jeden punkt. Nie zwracał uwagi na dzieci, na talerz zupy, który postawiła przed nim. W końcu wyszeptał – Rozgryzł mnie doktor. Powiedział, że mam depresje. Mam skierowanie do psychiatry i zwolnienie na miesiąc. Boję się. Ona też zaczęła się bać. Od następnego dnia już nie wstał z łóżka. Leżał. I nic. Kiedy ona próbowała go uaktywnić, namawiała na wyjście, na basen, na spacer – irytował się. Krzyczał – Jak możesz mówić do kogoś w takim stanie, weź się w garść?!!!! Czuła się tak bardzo bezradna. Jak by stała z pustymi rękami. Dzisiaj rano przy tym oknie, zatęskniła za tym zwyczajnym życiem, życiem pełnym życia. Uświadomiła sobie, że działa jak robot, zadaniowo, przytłoczona bezradnością, samotnością, odpowiedzialnością, po prostu traci nadzieję. Przyjaciółka dała jej namiar na podobno dobrego psychiatrę. Ale on nie chce nawet o tym słyszeć. – Do psychiatry chodzą psychole! – krzyczy.

Oderwała się od okna. Dopiła duszkiem zimną herbatę. Odetchnęła głęboko i napięła mięśnie jak by zbierała się do walki. Cichutko weszła do ciemnej sypialni. Wślizgnęła się pod kołdrę i przytuliła do jego pleców. – Kochanie… – zaczęła. Nie poruszył się, ale wiedziała, że nie śpi. – Wiem, że udajesz, że śpisz, bo nie chcesz ze mną gadać. Tak, tak, nie, nie chcesz tylko nie możesz. Ale ja też już nie mogę. Dom zamienia się w grób. Chcę Ci pomóc, wspierać Cię, ale zaraz sama się rozpadnę. Proszę Cię… musisz wziąć leki. Nie ruszymy z miejsca bez tego. Zaraz zadzwonię do lekarza. Uproszę go, żeby przyszedł do domu. Nie będziesz musiał się ruszać. Uda się. Tylko daj nam szansę. Czuła, że łzy płyną jej po policzkach i wsiąkają w jego koszulkę. Odwrócił się, spojrzał jej w oczy i pocałował w czoło.


  • Depresja to bardzo toksyczna choroba. Nie tylko dla samego chorego. Depresja zatruwa całą rodzinę.
  • Bliscy nie potrafią odnaleźć się w sytuacji. Trudno im zrozumieć, że depresja to poważna choroba, a nie chwilowe obniżenie nastroju. Często z dobrymi intencjami starają się zmobilizować chorego i mówią – „Weź się w garść”, „Ogarnij się”, „Dasz radę”. Te słowa niestety nie pomagają, raczej powodują, że człowiek chory na depresję czuje się niezrozumiany.
  • Bliscy osoby chorej na depresje, często popadają w przysłowiowy obłęd. Mają w sobie koktajl emocji – poczucie odrzucenia, poczucie osamotnienia, lęk i wszechogarniające bezradność i poczucie winy.
  • Co możesz zrobić, żeby poczuć się lepiej? Przede wszystkim dbaj o siebie. Jeżeli Ty osłabniesz, nie dasz rady pomóc komukolwiek. Stosuj samolotową metodę – najpierw tlen podajesz sobie, potem dziecku.
  • Jak to zrobić? Dostarczaj sobie drobnych przyjemności, oddawaj się aktywności fizycznej (bieganie, pływanie, tenis), jedz dobre rzeczy. Dużo czytaj o depresji. Na rynku jest mnóstwo publikacji na ten temat. Pozwoli Ci to lepiej zrozumieć chorobę i dostarczy Ci wiedzy na temat pomocy choremu i sobie.
  • Jeżeli czujesz, że ciężar jest zbyt duży, udaj się po pomoc do specjalisty. Terapia da Ci siłę i uspokoi Cię.
  • Towarzyszenie osobie z depresją to wyzwanie. Niestety niewiele zależy od Ciebie. Chcąc pomóc najprościej pytać się o oczekiwania. Każdy mierzy swoją miarą, a to bywa ślepym zaułkiem. To co Ty sobie wyobrażasz jako fantastyczne pomocowe działanie, dla chorego może być przytłaczające. Za to, jeżeli on sam powie Ci czego potrzebuje, a Ty będziesz mogła mu to dać, wszyscy będą zadowoleni. Ty – bo nie zostaniesz z pustymi rękami i poczujesz moc sprawczą, a jemu to przyniesie ulgę.
  • Nie ustawaj w namawianiu chorego do podjęcia psychoterapii i farmakoterapii. Bez takiego wsparcia depresja zdominuje wszystko. W naszej kulturze wciąż panuje przekonanie, że psycholog, terapeuta, psychiatra jest tylko dla osób, które zwariowały. Oczywiście to błędne przekonanie. Ten sztab specjalistów jest absolutnie dla każdego i korzystanie z ich pomocy nie definiuje nikogo jako „Czuba i Świra”.
  • Wiem jest Ci bardzo źle, bo w Twoim domu jest cisza, apatia i bezruch, a na ulicy tylu ludzi, którzy chodzą, śmieją się, całują. Znam wielu chorych na depresję, którzy stanęli na nogi i wrócili do swoich bliskich i świata.
  • My jesteśmy dla Was i trzymamy za Was kciuki.